
Moje Forks|| PBF dla fanów Sagi "Zmierzch"
Moderator
Zaułek pomiędzy dwiema wielkimi ścianami. Zazwyczaj jest tu ciemno z powodu cienia, a wieczorem lekkie światło latarni obok ukazuje chodnik. Rzadko ludzie tędy przechodzą.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Alan przybiegł tu sprawdzając czas biegu do zaułka. Nie był on słaby, wręcz przeciwnie. Jak na wampira bardzo szybko biegł. Usiadł pod jedną z ciemnych ścian rozmyślając, nad kolejnymi metodami treningu. Jako nowo-narodzony jakoś udawało mu się powstrzymać, więc jako zwykły wampir powinien sobie radzić normalnie. Ale znużony biegiem Alan był głodny... Kolana mu drżały, ale jakoś wytrzymywał. Gdy obok niego przeszedł nagle człowiek, Alan wprost rzucił się na niego w ostatniej chwili popychając go pod ścianę i lądując przed nim z czerwono-krwistymi oczami.
I can be destroyed... But not defeated...
Offline
Ta co się czepia!
Że też popołudniu były takie tłumy, Marika musiała zaparkować auto aż na osiedlu. Trzymając teraz w rękach torby z różnych sklepów, szła w kierunku swojego Astona Martina. Nagle poczuła krew...ludzką krew i woń wampira..znanego jej wampira.
-Cholera!- zaklęła wrzucając torby na tylne siedzenia. Mimo że była szybka i tak nie zdążyła.
-Punaise!- warknęła po francusku wpadając do zaułka. Na ziemi leżał, blady pozbawiony krwi mężczyzna. A nad nim stał..Alan. Z ułamku sekundy przygwoździła go do ściany, krusząc cegły.
-Mince! Coś ty zrobił!- chciała się wydrzeć ale na pewno ktoś by przyszedł.
Offline
Moderator
Gdy Marika przybiła go do ściany, poczuł się jak człowiek, który miał być za chwilę rozszarpany przez tygrysa.
- Cholera! - spuścił głowę, lecz nadal się wierzgał chcąc więcej krwi. Zamknął oczy i chcąc pozbyć się pragnienia krzyknął;
- Nie mogę się powstrzymać! Co zrobić!? - nadal się wiercił.
I can be destroyed... But not defeated...
Offline
Ta co się czepia!
Trzasnęła go w twarz.
-Skup się! Ten człowiek miał rodzinę ,żonę, może dzieci. Postaw się na ich miejscu.- mimo że i Marika, i Carlisle byli promotorami wegetarianizmu oboje szerzyli go na swój sposób. Sposoby starszej wampirzycy były o wiele boleśniejsze.
-A gdyby na jego miejscu był ktoś dla ciebie ważny?- warknęła po raz kolejny.
Offline
Moderator
Gdy Marika uderzyła Alana prosto w twarz, poczuł to nadzwyczaj mocno. Nagle przestał się ruszać. Nie oddychając myślał o tym, jakby to było, gdyby któraś z osób, które zapoznał po prostu zniknęła... W tej samej chwili znów spojrzał na leżącego mężczyznę z czarnymi już oczami, a potem na Marikę.
- Wybacz, to był zły pomysł przybiegając tutaj... - powiedział stłumionym głosem.
I can be destroyed... But not defeated...
Offline
Ta co się czepia!
-Ferme ta gueule!- warknęła tylko i złapała go za nadgarstek. Wyciągnęła go z zaułka.
-Powiedzieć zły pomysł to za mało...- doszli do samochodu wepchnęła go na siedzenie dla pasażera. Sama usiadła za kierownicą.
-Coś ty w ogóle robił w mieście?!- odpaliła silnik i wyjechała z parkingu. Po paru chwilach byli już na autostradzie, licznik wskazywał dobrze powyżej 200 km/h. Wzięła trzy wdechy, nie potrzebne ale dla uspokojenia.
-To ty powinieneś się tak przejąć nie ja.- mruknęła tylko.
Offline
Moderator
Teraz, gdy Marika mu przypomniała, że ten mężczyzna miał rodzinę, nie był wściekły, ani prawie w ogóle się nie odzywał. Po prostu był przygnębiony całą tą sprawą. Nie mógł zrozumieć, jak po takim treningu nie mógł się opanować. Czuł się słaby, przeszkadzający... Czuł się jak piąte koło u wozu... Nie zamierzał nic powiedzieć.
I can be destroyed... But not defeated...
Offline
Ta co się czepia!
Westchnęła, może była za ostra. Doktorek załatwił by to inaczej. Ale cóż.
-Zdarza się, jesteś młody. Nie masz jeszcze ukształtowanej kontroli. Za dwa tygodnie rozpoczynają się zajęcia. Miło byłoby widzieć cię w mojej klasie,- uśmiechneła się i zwolniła. Sama chęć przejść na wegetarianizm była już dużym objawem kontroli. Chłopak był na dobrej drodze. Ale Marika była porywcza i było pewne że za każdy taki numer dostanie zjeb.
Offline
Moderator
Poczuł już, że Marice jest lżej, ale mu nie za bardzo. Myślał, jak to przyjmie rodzina tego mężczyzny. Był taki przygnębiony i zamyślony, że nawet nie zauważył uśmiechu dziewczyny... Siedział tak nadal czekając tylko, aż wróci do Forks, do lasu, w którym raczej nikt oprócz wampirów nie przesiaduje zbyt długo. Wpatrzony był cały czas w przednią szybę.
I can be destroyed... But not defeated...
Offline
Ta co się czepia!
Znów ma go uderzyć? Puknęła go lekko w tył głowy.
-Czy ty mnie słuchasz?-żachnęła się, może i był przygnębiony ale trzeba było być kulturalnym.
-Zachowuj się, byle jak ale się zachowuj.- mruknęła i zjechała na pobocze.
-Mykaj. Przyda ci się stadko jeleni.- uśmiechneła się delikatnie i odblokowała drzwi.
Offline
Moderator
Dostał w głowę, lecz tym akurat nie za bardzo się przejął.
- Ta... - powiedział bezdusznie.
Gdy Marika zjechała na pobocze, Alan podniósł normalnie wzrok dostrzegając w oddali stado jeleni. Gdy tylko usłyszał pstryknięcie drzwi, wybiegł zamykając za sobą drzwiczki. Zabił dwa jelenie i wypił ich krew. Wrócił do samochodu po jakimś czasie.
- Dzięki...
I can be destroyed... But not defeated...
Offline
Ta co się czepia!
-Wróciłeś? - zdziwiła się myślała ze zostanie w lesie, ale cóż kto go tam wie.
-Nadal nie wiem czy będziesz chodził do szkoły.- zauważyła odpalać z powrotem silnik. Jeśli tak musiała dołożyć wszelkich starań żeby to ułatwić jemu i zadbać o bezpieczeństwo uczniów.
Offline
Moderator
- Chciałem tylko spytać, czy mogłabyś mnie podwieźć do mojego domu.
Alan w jej towarzystwie czuł się całkiem dobrze, a ponadto pomagała mu myśl, że w razie czego jest ktoś, kto mu pomoże. Na wypowiedź o szkole spojrzał tylko na nią kątem oka. Wiedział, że może zagrażać uczniom, więc zastanawiał się nad tym. Głowę miał wpatrzoną w lusterko po jego stronie.
I can be destroyed... But not defeated...
Offline
Ta co się czepia!
-Jasne.- uśmiechnęła się i wcisnęła pedał gazu. Po jakiś 20 minutach byli już w Forks.
-Nie chodź do miasta przynajmniej,niej przez najbliższe dni.- kiedy chłopak wyszedł uśmiechneła się jeszcze raz.
-Do zobaczenia.-pomachała mu i odjechała.
Offline
Moderator
- Cześć!
Wszedł do domu. Nie patrzył za siebie, nie patrzył przed siebie. Patrzył w ciemne już niebo idąc w stronę drzwi. Po chwili zniknął za drzwiami...
I can be destroyed... But not defeated...
Offline